niedziela, 27 października 2013

Dalsze rozważania o błędach myślowych - myślenie życzeniowe i autosugestia

      W poprzednim poście pisałam o tak zwanym błędzie inspektora Lestrade. Polega on na tym, iż pochopnie i przedwcześnie przyjmujemy jakieś założenie dotyczące danej osoby albo sprawy, a następnie dopasowujemy do niego na siłę różne fakty, nawet jeśli logicznie rzecz biorąc jedno do drugiego ma się tak, jak przysłowiowy piernik do wiatraka. Źle i życzeniowo interpretując sobie jakieś okoliczności czy zachowania, mogę na przykład założyć, że ktoś jest mi życzliwy, nie zauważając, że to, co opacznie biorę za oznaki przyjaźni może być powodowane interesownością i potem pomimo wszelkich danych po temu, aby zachować najdalej posunięta ostrożność słuchać rad tego człowieka nawet wtedy, gdy namawia mnie do działań ewidentnie głupich i nierozsądnych.
      Ten rodzaj błędu miewa zazwyczaj dwie przyczyny. Może on być wynikiem tego, iż wyciągamy fałszywe wnioski z jakichś rzeczywistych przesłanek, na przykład dlatego, że opacznie tłumaczymy sobie to, iż jakieś dwa wydarzenia nastąpiły jednocześnie albo bezpośrednio po sobie, dwoje ludzi weszło lub wyszło z tego samego budynku, dwie rzeczy są do siebie bardzo zewnętrznie podobne pod jakimś względem i tak dalej. Ze względu na to, iż pomyłka ma tutaj czysto, jeśli wolno tak powiedzieć, intelektualny charakter i polega po prostu na mylnej ocenie stanu faktycznego, podanie prawdziwej przyczyny lub wyjaśnienia tego, co zaszło – w powyższym przykładzie będzie to, dajmy na to, wykazanie braku realnego związku między tymi wydarzeniami, osobami albo rzeczami – w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto doprowadzi do tego, iż ten, kto żywi takie fałszywe mniemanie wycofa się z niego i będzie zdolny do tego, aby obiektywnie postrzegać to, co miało miejsce. Jest to ten typ sytuacyjnego nieporozumienia, jakie bardzo chętnie wykorzystują scenarzyści i pomysłodawcy fabuł filmów komediowych i z jakim wprawdzie bardzo często mamy do czynienia w codziennym życiu, jednak jest ono stosunkowo niegroźne, ponieważ ci, którzy powzięli owo błędne przekonanie pozostają otwarci na racjonalne, sensowne argumenty.
      Błąd taki jest jednak znacznie trudniejszy do naprawienia wtedy, kiedy stanowi efekt tak zwanego myślenia życzeniowego. Jeżeli ktoś bardzo kogoś lubi albo, przeciwnie, nienawidzi tej osoby lub też z innych względów bardzo chce wierzyć w to, że pewne fakty, ludzie, sprawy są dokładnie takie, za jakie je bierze, będzie wtedy widział wyłącznie to, co chce zobaczyć i słyszał tylko to, co chce usłyszeć i jest mało prawdopodobne, że nawet najbardziej racjonalne wyjaśnienia czy wręcz naoczne udowodnienie mu, iż pomylił się w ocenie doprowadzi do tego, iż uzna on swoje wnioski czy przekonania za fałszywe. 
      Ciekawą odmianą myślenia życzeniowego jest autosugestia. Przeprowadzano rozmaite psychologiczne eksperymenty z udziałem sportowców, jakich wyniki są co najmniej zastanawiające, a na pewno warte rozważenia. Jeden z nich miał na celu sprawdzenie mechanizmu działania takich zjawisk jak urok, złe spojrzenie czy magiczne zaklęcia mające pozbawić skuteczności i doprowadzić do klęski tych, którym je zaaplikowano. Wbrew pozorom nie jest to wcale śmieszna ani niepoważna historia, ponieważ okazało się, że ci z uczestników zawodów, którzy wiedzieli, iż rzucono na nich rzekomą klątwę radzili sobie dziesięć razy gorzej i dziesięć razy rzadziej trafiali do celu niż ci, którzy nie mieli takiej świadomości i po prostu biegali, strzelali czy skakali. Wniosek, jaki stąd płynie jest zapewne taki, że jeśli wiem o tym, iż coś z takich czy innych powodów nie ma prawa mi się udać, podświadomie zrobię prawdopodobnie wszystko w tym kierunku, aby tak właśnie było, dzięki czemu będę mieć murowany i niemal stuprocentowo pewny efekt. Kiedy więc ktoś doradza Ci, drogi Czytelniku, abyś myślał pozytywnie nie śmiej się z niego i z dawanych przez niego rad. Nie jest to może stuprocentowo logiczne zachowanie, niemniej jednak - biorąc pod uwagę chociażby wyniki powyższego eksperymentu - na pewno lepiej służy Twoim celom i planom niż pesymizm i czarnowidztwo. 
      

niedziela, 13 października 2013

Błąd inspektora Lestrade, czyli o tym, że iluzja zbieżności faktów z naszymi założeniami to nie to samo, co rzeczywista zbieżność faktów z naszymi założeniami

      W poprzednim poście była mowa o bardzo popularnym błędzie polegającym na mieszaniu ze sobą faktów i opinii o nich i podawaniu tych drugich za te pierwsze. Z tego, że Zośka nie zgadza się ze mną w dyskusji nie wynika automatycznie, że jest głupia, tak samo jak z tego, że Tomek mi zawsze potakuje nie musi jeszcze wynikać, że to właśnie on jest moim prawdziwym przyjacielem. Jedyne fakty w wyżej wymienionych przypadkach to to, że Zośka ma inne poglądy niż ja na jakiś temat, a Tomek we wszystkim się ze mną zgadza. Powody, dla których tak się zachowują czy zachowali mogą być jednak zupełnie inne niż - niekiedy życzeniowo i powodowani tzw. miłością własną - zakładamy. Zośka może po prostu być inteligentną osobą, która potrafi myśleć krytycznie, ma własne zdanie i umie go bronić, a Tomek może zwyczajnie mieć interes w tym, żeby mi się podlizywać, bo jako, powiedzmy, mój podwładny liczy na podwyżkę czy awans, jednak w głębi duszy szczerze mnie nie znosi i gdyby tylko mógł, utopiłby mnie dosłownie w łyżce zupy. Opacznie interpretując ich zachowania i biorąc swoje własne, subiektywne opinie za rzeczywistość (czyli właśnie za fakty), staję się niezdolna do obiektywnej oceny tego, co zrobili czy jakimi są ludźmi, a tym samym z jednej strony tracę być może szansę na przyjaźń z kimś wartościowym, z drugiej zaś lekceważę prawdziwe niebezpieczeństwo, jakie wiąże się z zaufaniem pokładanym w kimś, kto w gruncie rzeczy ma wobec mnie najdoskonalej fałszywe intencje. 
      Nieco podobny i równie popularny błąd - pozwolę go sobie nazwać roboczo błędem inspektora Lestrade`a z racji tego, iż w powieściach kryminalnych popełnia go z reguły niezbyt rozgarnięty oponent bystrego detektywa, jakim w opowiadaniach o Sherlocku Holmesie był właśnie Lestrade ze Scotland Yardu - polega na tym, że przyjmujemy jako oczywistość pewne założenie dotyczące jakiejś osoby czy sytuacji, a następnie wszystkie fakty z nią związane dopasowujemy na siłę do owej tezy jako jej niewątpliwe potwierdzenie, niezależnie od stopnia nieporozumienia czy nawet nonsensu, jakiego myślenie takie bywa źródłem. W efekcie teoria, jaka miała nam wyjaśniać daną rzecz czy sprawę prowadzi ostatecznie do tego, że w ogóle nie można jej zrozumieć i okazuje się największą przeszkodą na drodze do tego, aby jakieś wydarzenia zaczęły nam się układać w sensowną całość. 
      W określony sposób interpretując to, że Tomek we wszystkim się ze mną zgadza, a Zośka mi się sprzeciwia mogę nieco pochopnie przyjąć, że Tomek to mój przyjaciel, a Zośka nie i wszystko, co będą robili interpretować następnie przez pryzmat owych pewników, jako dowód na to, że moje wnioski są słuszne. Jeśli to moje przekonanie czy chęć, żeby tak właśnie było będą dostatecznie silne, będę w nie wierzyć nawet wtedy, gdy Tomek będzie mnie namawiał do działań ewidentnie sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem, przed którymi Zośka będzie mnie uczciwie przestrzegać. Skutki takiego postępowania są stosunkowo łatwe do przewidzenia, bo to, że błędnie oceniam pewne fakty czy sygnały nie wpłynie przecież na to, jakie są one naprawdę, nie zmieni nagle negatywnych okoliczności w pozytywne i nie sprawi, że niepowiązane ze sobą rzeczy zaczną mieć jakiś inny związek niż ten, jaki istnieje w moim umyśle. Dlatego właśnie jeśli pomimo najszczerszych chęci nie możemy znaleźć niczego, co łączyłoby ze sobą jakieś sprawy, które - jak zakładamy - muszą być ze sobą powiązane rozsądnie jest założyć, że jest tak widocznie z tego powodu, że po prostu nie mają one ze sobą nic wspólnego. W przeciwnym razie grozi nam to, że wpadniemy w pułapkę, jaką sami na siebie zastawiliśmy i będziemy mogli o sobie powiedzieć to, co angielski filozof George Berkeley (1685-1753) powiedział kiedyś o zwolennikach niektórych pojęć metafizycznych - "przeważną część trudności, które zagradzały drogę do poznania zawdzięczamy wyłącznie sobie samym: naprzód wznieciliśmy tumany kurzu, a potem uskarżamy się, że nie widzimy". (cytuję za: G. Berkeley, Traktat o zasadach poznania ludzkiego. Trzy dialogi między Hylasem i Filonousem, przełożył J. Leszczyński, Warszawa 1956, s. 9)


czwartek, 3 października 2013

Dalsze rozważania o błędach myślowych - czy stwierdzenie faktu jest tym samym co nasza opinia na jego temat?

      W poprzednim poście pisałam między innymi o powodach, dla których tak chętnie myślimy upraszczającymi uogólnieniami i przyjmujemy wyjaśnienia, jakie bazują nie na rzetelnej analizie jakiegoś zagadnienia, ale na popularnych stereotypach niewymagających w zasadzie w ogóle refleksji nad tym, czego przyczyny rzekomo chcemy poznać. Wspominałam o tym, że kiedy wybieramy taki redukcjonistyczny, a tym samym daleki od obiektywizmu sposób postrzegania świata kierujemy się nie tylko tym, że zwyczajnie nie chce nam się myśleć. Jest tak również dlatego, że mamy potrzebę życia w uporządkowanej, sensownej rzeczywistości, więc nawet wtedy, kiedy nie mamy dobrych empirycznych dowodów na słuszność jakiejś popularnej, obiegowej opinii łatwo i przystępnie tłumaczącej ten czy inny trudny albo paradoksalny problem, wolimy raczej przyjąć takie niepełne, potoczne wyjaśnienie, które pomimo swej niekompletności ratuje zwykły porządek rzeczy, niż przyznać się przed samymi sobą, że nie rozumiemy jakiejś sytuacji czy zjawiska, jakie są być może na tyle skomplikowane, iż nie da się ich przypisać do żadnej z dotychczas "działających" kategorii, w ramach których mieliśmy zwyczaj rozumować do tej pory. 
      Z bardzo podobnym błędem mamy do czynienia, kiedy formułujemy sądy o faktach, które wprawdzie wydarzyły się przy nas, jednak wyciągamy przy tym wnioski zbyt daleko idące, które obejmują również takie zagadnienia, jakich świadkami nie byliśmy, o jakich nic de facto nie wiemy i jakie - jak powiedziałby może Kant - wykraczają poza granice naszego doświadczenia. Jest to ten rodzaj błędu, który wszyscy popełniamy często z tej prostej racji, iż wnioskując kierujemy się z reguły potocznymi skojarzeniami, jakie mogą prowadzić nas na zupełne myślowe manowce. Ktoś mówi na przykład: "Kowalska jest ciężko chora. Wiem to na pewno, bo ostatnio stale spotykam ją koło szpitala", nie biorąc w ogóle pod uwagę, że wydarzenie, na który się powołuje może mieć jakąś zupełnie niegroźną przyczynę, chociażby taką, że wspomniana Kowalska po prostu podjęła tam pracę w sklepie spożywczym i dlatego często bywa w okolicy. Analogiczna sytuacja ma miejsce wtedy, kiedy na bazie takich nieco przypadkowych, niekoniecznie reprezentatywnych dla problemu zdarzeń formułujemy opinię o czyimś charakterze. "Zośka na pewno jest niemoralna i głupia, bo rozmawiałem z nią wczoraj i nie podziela moich poglądów politycznych (religijnych)" - oczywiście jedno z drugim nie ma nic wspólnego, bo to, iż ktoś posiada odmienne od naszych zapatrywania na coś czy wyznaje odmienny światopogląd wcale nie dowodzi ani głupoty, ani braku zasad etycznych i tak naprawdę może się mieć nijak do tego, jakim on czy ona jest człowiekiem (o czym znacznie więcej powie nam postępowanie tej osoby czy to, jak traktuje ona innych ludzi). 
      Ten ostatni typ błędu pojawia się zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodzą kwestie wartościowania, poglądów i ocen etycznych. Każdy z nas posiada jakąś hierarchię wartości czy ogół przekonań dotyczących świata, życia oraz innych osób, przez pryzmat których postrzega rzeczywistość i dokonuje wyborów. Niekiedy zdarza się jednak tak, że nasze przeświadczenia w tej sferze są dla nas na tyle ważne, iż przesłaniają nam rzeczywistość. W efekcie nie umiemy obiektywnie ocenić czegoś, co się wydarzyło, ponieważ na wszystko patrzymy z perspektywy naszych założeń i nie oddzielamy od siebie tego, czego faktycznie doświadczyliśmy od opinii o tym, jakiej źródłem są owe przekonania. W podanym wyżej przykładzie jedyne bezsporne fakty to to, że ktoś rozmawiał z Zośką i że w trakcie tej rozmowy wyszło na jaw, iż w tej czy innej sprawie nie podzielają oni nawzajem swoich poglądów. Jednak to, że Zośka jest głupia czy zła nie jest faktem, tylko czysto subiektywną opinią tego, kto ją formułuje. Jakie inne konsekwencje mogą płynąć z tego, że nie odróżniamy przyjętych przez nas a priori założeń czy wartości od konkretnych faktów, które mogą, ale nie muszą ich potwierdzać? O tym napiszę w następnych postach.