środa, 22 października 2014

Porażka rozumu, czyli o sytuacjach, kiedy racjonalne argumenty do niczego się nam nie przydadzą

        W poprzednim wpisie obiecałam, że tym razem będzie o myśleniu całościami znaczeniowymi i narracyjnymi. Z różnych względów postanowiłam jednak ostatecznie, że ten temat podejmę nieco później - a dzisiaj chciałabym zaproponować inny wątek, także mający związek - i to wcale niebłahy! - ze sztuką argumentacji. 
        Do tej pory mówiliśmy tutaj głównie o błędach myślowych i nielogicznych lub pozornie logicznych rozumowaniach prowadzonych jednakże zasadniczo przez tych, którym w gruncie rzeczy zależy na zachowaniu zdolności logicznego myślenia i którzy - nawet jeśli popełniają błędy - generalnie akceptują zasady racjonalnego dyskursu i komunikacji opartej na prawdzie oraz rozumie. Nawet jeżeli czasami - a zdarza się to w końcu każdemu z nas, choć nie zawsze chcemy się do tego przyznać! - kierują się oni na przykład emocjami czy wyobraźnią, myślą życzeniowo zamiast ograniczać się do tego, co faktycznie o jakiejś sprawie wiedzą, mieszają to, co się naprawdę wydarzyło z własnymi interpretacjami etc., zasadniczo nie kwestionują tego, że istnieje jakaś intersubiektywna rzeczywistość poza słowami i że w mówieniu i ogólnie komunikowaniu się chodzi także o to, aby nasze słowa i wypowiedzi pozostawały z nią we w miarę bliskim lub przynajmniej jakimkolwiek rzeczywistym (a nie pozornym) związku. 
        Niekiedy zdarza się jednak, że ktoś - jedna ze stron dyskursu, na przykład jeden z adwersarzy - w ogóle odmawia myślenia racjonalnego, kwestionując tym samym podstawy, jakie stanowią warunek sine qua non dyskutowania czy prowadzenia sporu. W takich sytuacjach logiczne myślenie na niewiele nam się przyda, bo smutna prawda jest taka, że niezależnie od tego, ile racji mamy, a nawet od tego, jak dobrymi argumentami dysponujemy i tak nie mamy szans wygrać na tej bazie, ponieważ przeciwnik w ogóle nie odwołuje się do logiki i nie o słuszność czy jej ustalenie bynajmniej mu chodzi. Inaczej mówiąc, tutaj nie decyduje siła argumentów, tylko argument siły, a strony nie dogadają się, bo posługują się de facto dwoma najzupełniej różnymi językami i stawiają sobie wykluczające się wzajemnie cele. 
        Są to takie momenty, kiedy rozum kapituluje, bo dyskutanci (a w każdym razie przynajmniej jeden z dyskutujących) dobrowolnie rezygnują z posługiwania się nim. Musicie pamiętać, że taki spór prowadzi donikąd, zakończy się w ślepym zaułku  i nie ma szans na pozytywne rozstrzygnięcie, ponieważ wola tych, którzy go prowadzą nie ma nic wspólnego z logiką, słuchaniem racji drugiej strony i dążeniem do znalezienia jakiegoś konstruktywnego rozwiązania. 
        Jest to skrajny, graniczny przypadek nielogiczności, kiedy rozum przekształca się w swoje przeciwieństwo, a w efekcie dyskurs staje się tak naprawdę niemożliwy, bo zakwestionowane zostają w ten sposób same podstawy racjonalności, bez której nie zaistnieje żaden dialog. 
        To tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że następnym razem już bez przeszkód wrócimy do zapowiedzianego wcześniej myślenia całościami znaczeniowymi. 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

O nadinterpretacjach i nadznaczeniu jeszcze kilka słów

        W poprzednim wpisie była mowa o nadinterpretacjach i problemie tak zwanych nadużyć interpretacyjnych. Dzisiaj - tak się składa, że znowu po dłuższej przerwie - chciałabym kontynuować ten właśnie wątek. 
      Jak wspominałam wcześniej, nadinterpretacje bywają niewinne w tym znaczeniu, iż rzadko są intencjonalne i w pełni zamierzone. Ten, kto się ich dopuszcza robi to z reguły nie w pełni świadomie i działa w dobrej wierze, naprawdę sądząc, iż gdzieś tam było coś powiedziane, coś tam miało miejsce, jakaś rzecz jest taka, jak przedstawili to ludzie, z którymi rozmawiał etc. Jego błąd, jakkolwiek ewidentny i niewątpliwy, polega w tym przypadku nie na tym, że ma wolę wyprowadzania kogoś czy siebie samego na przysłowiowe manowce, lecz że jest mało ostrożny, zbyt łatwowierny, pochopnie i przedwcześnie, nie sprawdziwszy dokładnie, nie znając sprawy lub mając o niej jedynie powierzchowną wiedzę przyjmuje jakąś wersję wydarzeń za faktyczną, ponieważ to ten właśnie przebieg wypadków najlepiej koresponduje z tym, czego by sobie życzył lub co pasuje do jego ogólnej wizji tego, jaki jest świat. 
      Trzeba tutaj jednak dodać, iż zdarzają się również takie nadużycia interpretacyjne, które nie są ani niezamierzone, ani podświadome. Ten, kto ich dokonuje - a wcale niekoniecznie są to wyłącznie politycy czy spece od pijaru - w gruncie rzeczy bardzo dobrze zdaje sobie sprawę, że dokonuje manipulacji wobec przekazu, jaki celowo przeinterpretowuje. Do tej grupy nieuczciwych praktyk komunikacyjnych należą chociażby takie działania jak świadome pomijanie pewnych faktów, dodawanie mimochodem "od siebie" - ale jednocześnie tak, że na podstawie kontekstu słuchacz zakłada, iż coś musiało być zawarte w przekazie źródłowym - tego i owego, dołączanie komentarza i oceny w taki sposób, iż miesza się ona z faktami, wywołując określoną reakcję emocjonalną u odbiorcy, takie rozkładanie akcentów, iż to, co było ważne w wyjściowym komunikacie staje się zupełnie nieistotne w "tłumaczeniu" i vice versa, względnie wcale nie tak rzadkie wmawianie dosłownie "na chama" różnych pożądanych przez nadawcę rzeczy, tak aby odbiorcy nie umknęło, że "przecież bardzo chce" gdzieś tam jechać, coś zrobić czy coś nabyć. 
      Z jeszcze innym, bardzo ciekawym przykładem nadinterpretacji mamy niekiedy do czynienia w przypadku myślenia tzw. całościami znaczeniowymi. Jest to rozumowanie zbliżone nieco do posługiwania się uproszczeniami i stereotypami oraz patrzenia na fakty nie przez pryzmat tego, co naprawdę o nich wiemy, lecz od razu z perspektywy jakiejś wyższej, niekiedy silnie zmitologizowanej, a więc posiadającej pewien  nadmiar znaczenia i niosącej mocny przekaz symboliczny narracji. Jest to jednak problem na tyle obszerny, że stanowi w zasadzie materiał co najmniej na odrębny wpis, dlatego zajmę się nim w następnym poście. 

wtorek, 13 maja 2014

C.d. o błędach myślowych - nadinterpretacje i nadużycia interpretacyjne

        W poprzednim poście była mowa o nadużywaniu analogii i myślenia poprzez analogie. Dzisiaj, po dłuższej przerwie chciałabym zaproponować trochę inny temat, który wbrew pozorom jest również powiązany z logiką i naszą zdolnością przyswojenia sobie treści percypowanego przekazu oraz w ogóle różnych rodzajów wypowiedzi. Chodzi mi mianowicie o szeroko rozumiany problem nadinterpretacji i nadużyć interpretacyjnych, jakie - czasami intencjonalnie, a czasami nieświadomie - popełniamy. 
        Na pewno każdy z nas miał do czynienia z sytuacją, kiedy po usłyszeniu albo przeczytaniu na przykład jakiegoś listu albo wiadomości nabiera silnego, graniczącego ze stuprocentową oczywistością przekonania, że dana sprawa przedstawia się tak a tak, lecz potem, po ponownej lekturze, dokładniejszym sprawdzeniu, uważniejszemu przyjrzeniu się uświadamia sobie, że było ono, mówiąc najoględniej, nie do końca uzasadnione, jeśli nie zupełnie bezzasadne (co też się wcale nierzadko zdarza!). Pytani o to, skąd właściwie wzięliśmy informację, że coś tam miało miejsce, dlaczego uważaliśmy, że coś miało albo ma określony charakter czy wydźwięk nie potrafimy odpowiedzieć i wskazać precyzyjnie źródeł naszego poglądu z tego prostego powodu, że wcale nie ma on racjonalnej, obiektywnej przyczyny. To my sami, powodowani własnymi emocjami, lękami, życzeniami czy pragnieniami przeinterpretowujemy sobie jakiś komunikat czy wydarzenie, podświadomie dodając do niego coś, co jest z nimi zgodne, a co mogło wcale nie być w nim zawarte. 
        Takie - z reguły podświadome i nieprzemyślane - zakładanie i przyjmowanie czegoś ponad to, co faktycznie zostało gdzieś powiedziane czy napisane tylko dlatego, że w głębi duszy bardzo chcielibyśmy, by takie właśnie były fakty lub dlatego, że jest to zbieżne z jakimś popularnym założeniem albo wzorcem myślowym czy narracyjnym rozpowszechnionym wśród ludzi, wśród których funkcjonujemy - jest bardzo częste, by nie rzec nagminne. Nie będzie chyba wielkiej przesady, jeśli powiem, że jest to jeden z najczęściej popełnianych błędów w rozumowaniu, którego właśnie dlatego nie należy lekceważyć. 
        Reasumując, zrozumienie jakiegokolwiek tekstu czy komunikatu nie jest możliwe bez interpretacji, lecz każda interpretacja ma swoje granice i nie może zbyt daleko wybiegać poza poza to, co jest jej punktem wyjścia. Jeśli dokonując jej pominiemy wszystko to, co nam z jakichś względów nie pasuje, a z kolei w innych miejscach dodamy to czy owo, będziemy wtedy mieli zawsze tylko to, co sobie już z góry założyliśmy jako odpowiedź, tyle tylko, że rodzi się wtedy obawa, iż wyjściowa rzeczywistość zostanie w ten sposób tak zmieniona, że nie będzie już sobą, ale czymś dogłębnie odmiennym. Inaczej mówiąc, to, co zrobimy będzie nie tyle interpretacją, co manipulacją, która nawet jeśli mamy szczere chęci i najlepiej komuś życzymy nie prowadzi do rzetelnej wiedzy o jakieś sprawie czy problemie, ma więc znikomą wartość zarówno poznawczą, jak też praktyczną. Dlatego właśnie warto uważnie i krytycznie czytać i słuchać tego, co mówią do nas inni - tak, abyśmy słyszeli to, co faktycznie chcą nam przekazać, a nie wyłącznie siebie samych. 

sobota, 18 stycznia 2014

C.d. - błędy myślowe - analogie, czyli fałszywi przyjaciele myślących logicznie

      W kilku poprzednich wpisach zajmowałam się zagadnieniem tak zwanego błędu naturalistycznego, czyli, mówiąc w pewnym uproszczeniu, rozumowania polegającego na tym, że - świadomie lub podświadomie - mieszamy to, co faktycznie ma miejsce z tym, co w danej sytuacji byłoby słuszne, właściwe, zgodne z moralną czy etyczną normą, czego efektem jest dobrowolne zawężenie i zamknięcie własnego horyzontu myślowego i tkwienie w - jakże często najzupełniej fałszywym - przekonaniu, że świat, który znamy i który sobie jakoś uporządkowaliśmy czy określiliśmy jest jedyną w ogóle dostępną rzeczywistością, dla której po prostu nie ma alternatywy. Błąd ten, podobnie jak pozostałe wcześniej opisane wynika najczęściej z lenistwa myślowego - większości z nas nie chce się bowiem zastanawiać nad prawdziwym charakterem czy przyczynami tego, co nas otacza. Zdecydowanie wygodniej jest wierzyć, że świat po prostu widocznie musi być taki jaki jest, już chociażby z tego powodu, iż konkluzja przeciwna wymuszałaby na nas konieczność podjęcia jakichś działań mających na celu odrzucenie owego niesprawiedliwego czy w jakikolwiek inny sposób niepożądanego status quo, a to pociągałoby za sobą zbyt daleko idący wysiłek, niepewność i budzące obawy zmiany, na jakie - przyzwyczajeni do tego, co już znamy - zwyczajnie nie chcemy się zgodzić. 
      Dzisiaj chciałabym zająć się innym, niemniej popularnym błędem, który za Heglem pozwolę sobie określić jako "nadużywanie analogii i myślenia poprzez analogie". To bardzo często spotykany, a jednocześnie z logicznego punktu widzenia wyjątkowo perfidny i podstępny przeciwnik, tym bardziej niebezpieczny, że może się z pozoru wydawać zupełnie niewinny, a nawet bardzo pomocny w eksplikacji tego, co chcemy przekazać adresatowi naszej wypowiedzi, a co inaczej byłoby nam na przykład bardzo trudno w zrozumiały sposób wyrazić. 
      Zresztą o tyle, o ile analogię stosujemy w rozsądnych granicach, jako zwykłe porównanie - to znaczy mamy świadomość tego, że dwa zjawiska, które porównujemy mimo wszelkich podobieństw, jakie możemy między nimi wskazać pozostają dwoma różnymi, odrębnymi bytami - chwyt ten faktycznie bywa bardzo przydatny w eksplikacji własnego stanowiska i całkowicie logicznie nieszkodliwy. Problem zaczyna się wtedy, kiedy - jak to szalenie często ma miejsce w tak zwanej debacie publicznej - zaczynamy ją traktować nie jako rodzaj przenośni, ale jako dosłowne określenie czy opis tej drugiej, porównywanej sprawy, zdarzenia czy osoby. Takie rozumowanie nie tylko w ogóle nie przybliża nas do wyjaśnienia rzeczywistości, w jakiej żyjemy, ale jako zwykłe nadużycie oraz czysta, pozbawiona treści i odniesienia do realiów retoryka prowadzi do najdalej idących uproszczeń, nadinterpretacji i wypaczenia prawdy o faktach, o jakich mówimy. 
      Jakkolwiek bowiem rozmaite byty, zjawiska czy osoby mogą mieć - i faktycznie bardzo często mają - wiele cech wspólnych, decydujących o tym, iż są do siebie podobne, mogą również mieć - o czym zdeklarowani apologeci analogii nie zawsze chcą pamiętać - co najmniej równie wiele cech, jakie mogą je odróżniać od siebie i jakie decydują o tym, że są to właśnie dwa odrębne byty, a nie jedna i ta sama rzecz. To ten swoisty indywidualizm stanowi o tym, że świat jest zróżnicowany i poznawczo interesujący, a nie nudny, monotonny i do bólu przewidywalny. Dokonując porównań i doszukując się wyłącznie tego, co łączy ze sobą jakieś zdarzenia, ludzi czy sytuacje warto pamiętać o tym drugim, różnicującym je aspekcie, tak aby ostatecznie nie okazało się, że suma różnic zdecydowanie przekracza sumę podobieństw i że porównujemy ze sobą sprawy, które mają się do siebie prawie tak, jak przysłowiowy piernik do wiatraka.