czwartek, 28 listopada 2013

Ciąg dalszy rozważań o błędach myślowych - czy można wywieść "powinien" z "jest"?

      W jednym z poprzednich postów pisałam o popularnym błędzie myślowym polegającym na mieszaniu ze sobą sądów o faktach i sądów wartościujących, będących odzwierciedleniem nie tyle rzeczywistości jako takiej, ile raczej naszych prywatnych przekonań, uprzedzeń i przesądów. Jeżeli bardzo czegoś chcemy, żywimy wobec jakiejś osoby silne pozytywne albo negatywne uczucia czy w jakikolwiek inny sposób jesteśmy emocjonalnie zaangażowani w to, o czym mówimy lub co oceniamy, może to skutkować tym, że będziemy widzieć i słyszeć nie to, co faktycznie gdzieś jest - dajmy na to - napisane lub powiedziane, ale to, co życzylibyśmy sobie zobaczyć i usłyszeć. Nasze osobiste zaangażowanie w problem będzie powodować, że w zgoła niewinnych wydarzeniach takich jak na przykład to, że ktoś wyraża na jakąś sprawę pogląd odmienny od naszego (jest to zwłaszcza dobrze widoczne w sporach dotyczących polityki, choć tak naprawdę żadna dziedzina rzeczywistości nie jest całkowicie wyjęta spod działania tej zasady) będziemy od razu dopatrywać się tego, że adwersarz jest głupi, zły, niemoralny czy pod jakimkolwiek innym względem zasługuje na ogólne potępienie. 
        Elementy takiego myślenia można znaleźć chociażby w popularnym przesądzie, jaki każe nam  - pozornie racjonalnym jednostkom żyjącym w epoce odkryć naukowych i lotów w kosmos - dopatrywać się automatycznie licznych zalet i przewag moralnych u tzw. ludzi sukcesu czy na przykład osób ładnych (błąd znany lepiej jako efekt aureoli), a odsądzać od czci i wiary i mieć za głupca jakiegoś nieszczęśnika, któremu gdzieś tam powinęła się noga, bo znalazł się przypadkiem w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze czy po prostu zwyczajnie miał pecha, spotykając na swojej drodze naprawdę głupich i złych ludzi. Jak się wydaje, źródła takiego sposobu postrzegania świata mają związek z filozofią utylitarystyczną, zakładającą, że dobro sprowadza się do tego, co pożyteczne i że w związku z tym o tym, co lepsze czy słuszne w sensie moralnym zawsze rozstrzygają racje o charakterze pragmatycznym i materialnym. 
      Jak łatwo zauważyć, ten w najwyższym stopniu upraszczający wniosek przekona tylko kogoś, kto podziela jego przesłanki. Ponadto, jak dowiódł swego czasu G. E. Moore, u jego podstaw leży rodzaj petitio principilogiczne błędne koło, czyli błąd polegający na tym, iż bierze się za przesłankę dowodu coś, co dopiero ma być dowiedzione - jeśli bowiem to, co dobre redukuje się tutaj do empirii, czyli do jakiegoś stanu faktycznego, nie mamy tak naprawdę żadnego kryterium, które pozwoliłoby nam odróżnić to, co jest od tego, co być powinno, faktyczny punkt wyjścia od tego, co mielibyśmy osiągnąć i jedyne co nam pozostaje to kwietystyczna afirmacja rzeczywistości, jaka niejako ex definitione i automatycznie zawsze stanowi potwierdzenie przyjętej tezy. Słowem, jest to po prostu rodzaj minimalizmu nie tylko etycznego, ale również poznawczego, który zamyka nasz horyzont w ciasnym kręgu tego, co dobrze znane i całkowicie skutecznie blokuje jakąkolwiek twórczość czy wynalazczość, jaka przecież polega właśnie także na tym, iż podejmujemy ryzyko ucieczki od tego, co dla większości niekwestionowalne, niekiedy również porażki po to, aby osiągnąć dalekosiężne cele, które ze względu na swój zasadniczo przyszłościowy charakter mogą nie być tak dobrze dostrzegalne i zrozumiałe tu i teraz, z czego nie wynika wcale, iż nie są warte realizacji. 
      Błąd ten właśnie ze względu na to, iż zahacza nie tylko o samą logikę, ale również o kwestie sensu stricto filozoficzne oraz etyczne bardzo dobrze pokazuje, jak wielkie znaczenie ma logiczne myślenie dla tego, kim jesteśmy, kim możemy się stać i dla naszego stosunku do świata w ogóle. Dlatego też w następnych wpisach powrócę do tego zagadnienia i różnych aspektów mieszania ze sobą tego, co faktyczne i tego, co dobre. 

środa, 13 listopada 2013

Błędy w rozumowaniu - o wartości prawdy w logice i w filozofii

      W poprzednim poście była mowa o błędach będących wynikiem tak zwanego myślenia życzeniowego oraz o autosugestii, która stanowi szczególną postać tego ostatniego i która w skrajnych przypadkach może prowadzić do efektu tak zwanej samospełniającej się przepowiedni. Jeśli bardzo czegoś chcemy, jesteśmy pod wpływem silnych emocji, jakie nie pozwalają nam jasno myśleć i obiektywnie oceniać sytuacji, bardzo lubimy albo, przeciwnie, nienawidzimy osoby, o której mamy wydawać sądy lub w jakikolwiek inny sposób jesteśmy uczuciowo albo wolicjonalnie zaangażowani w wydarzenia jest zupełnie prawdopodobne, iż racjonalne argumenty jednoznacznie pokazujące, że mylimy się w ocenie, a nawet naoczne udowodnienie, że jest inaczej niż zakładamy wcale nie spowoduje tego, iż przestaniemy wierzyć w prawdziwość naszych wniosków. W takim przypadku jak powyższy widzimy bowiem i słyszymy nie to, co faktycznie nastąpiło i co zostało powiedziane, lecz to, co chcemy zobaczyć i usłyszeć, więc także wnioski, jakie wyciągamy nie będą się odnosiły do tego, co rzeczywiście zaszło, ale do tego, co nasza wyobraźnia czy wola podstawia w to miejsce. 
      Jakkolwiek w ten sposób niewątpliwie tworzymy sobie fałszywy i wypaczony obraz rzeczywistości, nie robimy tego we właściwym tego słowa sensie intencjonalnie. Przeciwnie, możemy być nawet szczerze przekonani, że fakty są dokładnie takie, jak sobie wyobrażamy i szczerze zdumieni, kiedy okaże się ostatecznie, że jest na przykład jakoś inaczej. Z nieco innym problemem mamy do czynienia wtedy, kiedy wiedząc o tym, że ludzie lubią, gdy mówimy im właśnie to, co chcą usłyszeć i w ogóle mają skłonność do szukania łatwych rozwiązań i upraszczających odpowiedzi na zwłaszcza trudne pytania staramy się za wszelką cenę dać im to, czego oczekują nawet wtedy, kiedy zdajemy sobie doskonale sprawę z tego, iż w ten sposób stawiamy rzeczywistość dosłownie na głowie. 
      Reasumując, każde poprawne, sensowne rozumowanie musi zakładać jakiś przynajmniej elementarny szacunek dla rzeczywistości, w przeciwnym razie jest ono wyłącznie czystą erystyką. Analogicznie w prowadzonym sporze chodzi o ustalenie racji, nie o samo spieranie się jako takie. Zarówno w logice, jak też w samej filozofii chodzi bowiem właśnie o prawdę i to ona jest też ostateczną instancją rozstrzygającą o tym, czy nasze wnioski są, czy nie są słuszne. Począwszy od Sokratesa, który jako pierwszy tak dobitnie wyeksplikował ten pogląd jest to jeden z najbardziej podstawowych filozoficznych aksjomatów, bez którego w ogóle nie można mówić o tym, iż rozważania mają charakter racjonalny. Dlatego miłośnikom filozofii oraz tym, którzy są na tyle krytyczni, że nie zadowolą ich takie łatwe, uproszczone odpowiedzi i pomimo wszelkich przeszkód, jakie mogą napotkać na swojej drodze podejmują trud racjonalnego myślenia dedykuję dzisiaj następujące słowa D. Q. McInerny`ego, autora doskonałej książki poświęconej sztuce logicznego myślenia, którą szczerze polecam wszystkim czytelnikom tego bloga: "Nie mów słuchaczom tego, co chcą usłyszeć. Mów im to, co jest prawdą. Nie mów, że coś jest pewne, jeśli nie jest. Jeżeli rzeczywistość jest czarna, nazwij ją czarną. Jeżeli rzeczywistość jest biała, nazwij ją białą. Jeżeli rzeczywistość jest szara, nazwij ją szarą. Słuchacze może nie od razu docenią twoją szczerość, ale należy mieć nadzieję, że w końcu przekonają się, iż tylko prawda się liczy." (cytuję za: D. Q. McInerny, Nauka logicznego myślenia, przełożyła Ewa Czerwińska, Klub dla Ciebie, Warszawa 2005, s. 139)