W poprzednim wpisie wspominałam o popularnym, nawiązującym zwłaszcza do filozofii utylitarystycznej błędzie polegającym na tym, iż argumenty na rzecz tego, że coś powinno być takie a nie inne lub że w określonej sytuacji należy postąpić w jakiś sposób czerpiemy z tak zwanego status quo, automatycznie zakładając, iż skoro coś jest jakieś, wynika z tego, że takie właśnie musi być. Elementy takiego myślenia można znaleźć na przykład w nie zawsze uświadamianym, lecz niezwykle rozpowszechnionym, stereotypowym przekonaniu, że ludzie, którym się wiedzie i którzy mają w życiu tzw. szczęście muszą być w jakiś sposób lepsi od tych, którym się, jak to się mówi, nie udało. Jak łatwo wykazać, jest to wniosek logicznie rzecz biorąc jedynie połowicznie słuszny, ponieważ jakkolwiek czasami faktycznie bywa tak, że czyjś sukces lub powodzenie stanowi konsekwencję jego czy jej wysiłków i pracy, co najmniej równie często spotykamy się z sytuacjami dokładnie odwrotnymi, w których włożony wysiłek i najszczersze chęci z uwagi na rozmaite bliżej nieokreślone czynniki losowe, pogodowe czy w jakikolwiek inny sposób niezależne od woli jednostki prowadzą do dokładnie odwrotnego skutku i jest tak pomimo tego, iż stopień zaangażowania w jednym i w drugim przypadku był taki sam lub - co, choć to paskudna niesprawiedliwość, też się niestety zdarza - w tym drugim przypadku był nawet większy.
Człowiek wierzący jest w tym momencie w nieco lepszej sytuacji niż agnostyk lub ateista, ponieważ pozostaje mu zawsze jeszcze wiara w to, że takie nieuregulowane tutaj rachunki zostaną kiedyś wyrównane w innym, lepszym świecie, gdzie zapanuje idealna sprawiedliwość i gdzie konsekwencje naszych czynów oraz wyborów nabiorą naprawdę logicznego charakteru, bo karani będą wyłącznie źli, a nagradzani także wyłącznie ci, którzy na to zasługują. Nie zmienia to jednak faktu, iż rzeczywistość doczesna, empiryczna, czyli ta, co do istnienia której nie ma kontrowersji pomiędzy wyznawcami różnych religii, agnostykami oraz ateistami w niewielkim zaledwie stopniu lub zgoła wcale nie przypomina idealnie sprawiedliwego państwa Platona i że w związku z tym żyjąc w niej musimy oswoić się z mniejszymi czy większymi nielogicznościami i nieraz zupełnym brakiem związku między naszymi dążeniami, czynami i wolą a tym, co z tego ostatecznie wynika.
Z tym samym utylitarystycznym poglądem, tylko w nieco zmienionej postaci mamy do czynienia tam, gdzie ktoś patrząc na jakiś faktyczny stan rzeczy - na przykład taki, że w danym społeczeństwie jednostki nie mają równych praw i że, jak miało to miejsce w starożytnej Grecji, istnieją ludzie wolni oraz niewolnicy - stwierdza, że skoro tak jest, widocznie taka jest natura rzeczy i na podstawie empirycznego status quo wnosi o istnieniu metafizycznej, moralnej, normatywnej zasady, jaka je sankcjonuje i legitymizuje. Co ciekawe, ten sposób myślenia nie był wcale obcy nawet najwybitniejszym skądinąd filozofom - na przykład Arystoteles tak właśnie odnosił się do kwestii niewolnictwa, będąc głęboko i autentycznie przekonanym, iż niewolnicy nie są ludźmi, tylko mówiącymi narzędziami. Oczywiście wniosek taki nie ma nic wspólnego z logiką, ponieważ z czysto logicznego punktu widzenia jakiś empiryczny stan faktyczny potwierdza co najwyżej sam siebie oraz, ewentualnie, dogmatyczne założenia tego, kto przyczynił się do jego powstania i tak na dobrą sprawę nic poza tym. Nie mamy bowiem żadnego dobrego powodu, aby uważać, że skoro czegoś nie ma hic et nunc lub też tu i teraz coś jest jakieś tam, także gdzie indziej i na przykład w przyszłości rzeczy tej nie będzie lub będzie ona taka jak to, co dobrze znamy albo też że w innych okolicznościach, przy bardziej sprzyjających wiatrach i w rzeczywistości rządzonej przez ludzi o bardziej otwartych umysłach i rozleglejszych horyzontach intelektualnych nie mogłaby ona być inna.
Reasumując, skoro świat takim jakim jest ma mnóstwo mankamentów i nie wydaje nam się - często najzupełniej słusznie - szczególnie sprawiedliwy, logicznie rzecz biorąc nie jest uzasadnione szukanie dla owej niesprawiedliwości jakiegoś dogmatycznego uzasadnienia czy zgoła rozgrzeszenia. Tak postępując zamykamy sobie bowiem na własne życzenie drogę do tego, aby był on inny, lepszy i bardziej zbieżny z tym, czego być może oczekiwalibyśmy. Myślenie takie to szczerze mówiąc doskonały sposób na to, aby trwale zablokować naszą zdolność i motywację do działania, tworzenia, zmieniania rzeczywistości, a nawet - czego dowodzi przykład z Arystotelesem - odróżniania dobra od zła. Słowem, jest ono w najbardziej dosłownym znaczeniu tego słowa pułapką, a skoro tak, jako myślące istoty, które widzą jego konsekwencje i którym nie jest obojętne, w jakim świecie żyją powinniśmy zrobić wszystko co w naszej mocy, aby nie dać się w nią złapać.
Temat trudny, ale bardzo merytorycznie opisany. Muszę powiedzieć, że był to dla mnie dość trudny tekst do analizy, ale przebrnąłem przez niego z sukcesem. Podoba mi się założenie określania niesprawiedliwości świata, jako zamknięcie drogi do działania.
OdpowiedzUsuńChodziło mi nie tyle o to, że niesprawiedliwość jako taka zamyka drogę do działania, ile raczej o to, że zamykamy ją sobie sami, kiedy godzimy się na niesprawiedliwość i tłumaczymy ją na przykład jako konieczność, od której nie ma ucieczki lub postrzegamy jako zgodną z naturą rzeczy etc. Cieszę się, że mój tekst wywołuje refleksję i żywy odzew - postaram się na przyszłość o większą jasność...
Usuń