W jednym z poprzednich postów pisałam o popularnym błędzie myślowym polegającym na mieszaniu ze sobą sądów o faktach i sądów wartościujących, będących odzwierciedleniem nie tyle rzeczywistości jako takiej, ile raczej naszych prywatnych przekonań, uprzedzeń i przesądów. Jeżeli bardzo czegoś chcemy, żywimy wobec jakiejś osoby silne pozytywne albo negatywne uczucia czy w jakikolwiek inny sposób jesteśmy emocjonalnie zaangażowani w to, o czym mówimy lub co oceniamy, może to skutkować tym, że będziemy widzieć i słyszeć nie to, co faktycznie gdzieś jest - dajmy na to - napisane lub powiedziane, ale to, co życzylibyśmy sobie zobaczyć i usłyszeć. Nasze osobiste zaangażowanie w problem będzie powodować, że w zgoła niewinnych wydarzeniach takich jak na przykład to, że ktoś wyraża na jakąś sprawę pogląd odmienny od naszego (jest to zwłaszcza dobrze widoczne w sporach dotyczących polityki, choć tak naprawdę żadna dziedzina rzeczywistości nie jest całkowicie wyjęta spod działania tej zasady) będziemy od razu dopatrywać się tego, że adwersarz jest głupi, zły, niemoralny czy pod jakimkolwiek innym względem zasługuje na ogólne potępienie.
Elementy takiego myślenia można znaleźć chociażby w popularnym przesądzie, jaki każe nam - pozornie racjonalnym jednostkom żyjącym w epoce odkryć naukowych i lotów w kosmos - dopatrywać się automatycznie licznych zalet i przewag moralnych u tzw. ludzi sukcesu czy na przykład osób ładnych (błąd znany lepiej jako efekt aureoli), a odsądzać od czci i wiary i mieć za głupca jakiegoś nieszczęśnika, któremu gdzieś tam powinęła się noga, bo znalazł się przypadkiem w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze czy po prostu zwyczajnie miał pecha, spotykając na swojej drodze naprawdę głupich i złych ludzi. Jak się wydaje, źródła takiego sposobu postrzegania świata mają związek z filozofią utylitarystyczną, zakładającą, że dobro sprowadza się do tego, co pożyteczne i że w związku z tym o tym, co lepsze czy słuszne w sensie moralnym zawsze rozstrzygają racje o charakterze pragmatycznym i materialnym.
Jak łatwo zauważyć, ten w najwyższym stopniu upraszczający wniosek przekona tylko kogoś, kto podziela jego przesłanki. Ponadto, jak dowiódł swego czasu G. E. Moore, u jego podstaw leży rodzaj petitio principi, logiczne błędne koło, czyli błąd polegający na tym, iż bierze się za przesłankę dowodu coś, co dopiero ma być dowiedzione - jeśli bowiem to, co dobre redukuje się tutaj do empirii, czyli do jakiegoś stanu faktycznego, nie mamy tak naprawdę żadnego kryterium, które pozwoliłoby nam odróżnić to, co jest od tego, co być powinno, faktyczny punkt wyjścia od tego, co mielibyśmy osiągnąć i jedyne co nam pozostaje to kwietystyczna afirmacja rzeczywistości, jaka niejako ex definitione i automatycznie zawsze stanowi potwierdzenie przyjętej tezy. Słowem, jest to po prostu rodzaj minimalizmu nie tylko etycznego, ale również poznawczego, który zamyka nasz horyzont w ciasnym kręgu tego, co dobrze znane i całkowicie skutecznie blokuje jakąkolwiek twórczość czy wynalazczość, jaka przecież polega właśnie także na tym, iż podejmujemy ryzyko ucieczki od tego, co dla większości niekwestionowalne, niekiedy również porażki po to, aby osiągnąć dalekosiężne cele, które ze względu na swój zasadniczo przyszłościowy charakter mogą nie być tak dobrze dostrzegalne i zrozumiałe tu i teraz, z czego nie wynika wcale, iż nie są warte realizacji.
Błąd ten właśnie ze względu na to, iż zahacza nie tylko o samą logikę, ale również o kwestie sensu stricto filozoficzne oraz etyczne bardzo dobrze pokazuje, jak wielkie znaczenie ma logiczne myślenie dla tego, kim jesteśmy, kim możemy się stać i dla naszego stosunku do świata w ogóle. Dlatego też w następnych wpisach powrócę do tego zagadnienia i różnych aspektów mieszania ze sobą tego, co faktyczne i tego, co dobre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz